W moim 60letnim życiu tak się układa
scenariusz, że im dalej, tym
coraz więcej się dzieje. Jednym z ważniejszych
okresów dla mnie jest czas
od wstąpienia do Wspólnoty
Katolickich Rodzin z Problemem Alkoholowym,
do której trafiłam dość
nieoczekiwanie, tuż po jej powstaniu.
Pochodzę z rodziny wielodzietnej, w
której szczęśliwie nie było problemu
alkoholowego. Obydwoje Rodzice byli
bardzo odpowiedzialni,
dojrzali do małżeństwa i
rodzicielstwa, mieli zaufanie do Pana Boga,
okazywali sobie wzajemnie i dzieciom
miłość i szacunek. Alkohol był
używany w niedużej ilości, od tzw. wielkiego
dzwonu, kiedy rodzice
podejmowali gości.
Wyposażona w poczucie bezpieczeństwa
i potrzebę przebywania
wśród ludzi, z ufnością i satysfakcją
wybrałam zawód psychologa klinicznego.
Przez blisko 20 lat zajmowałam się
pomocą rodzinom, w których
problemem było zwykle dziecko, a
przynajmniej ono było delegowane
do reprezentowania rodziny i dźwigania
jej dysfunkcji. Troski i kłopoty
wychowawcze z dziećmi okazały się być
moją przepustką do Wspólnoty
AlAnon. Poproszona o
doraźną pomoc, szybko dostrzegłam w niej
ciekawy poznawczo problem współuzależnienia i wyzwanie dla profesjonalnego
pomagacza,
ale co ważniejsze równocześnie doświadczyłam
jakiejś tajemniczej bliskości z
kobietami matkami, udręczonymi
alkoholizmem swoich bliskich i
bezsilnością wobec nałogu. Pociągnęły
mnie swoim heroizmem, gotowością do
podejmowania nierównej walki
z podstępną chorobą. Niezwykła też
była dla mnie ich postawa zawierzenia
Matce Bożej i pokora.
To pierwsze spotkanie skierowało moją
uwagę na ich program, kolejno
na program 12 kroków Anonimowych
Alkoholików, lektury dotyczące
uzależnienia i współuzależnienia.
Ośmieliłam się też uczestniczyć
w otwartych mityngach AA. Już
wiedziałam, że nie chcę być tylko profesjonalistą
od cudzych rozterek emocjonalnych i
specjalistą od technik
uwalniania się od przykrych przeżyć,
a nade wszystko zobaczyłam, że
moja pomoc może być skuteczna tylko
mocą zawierzenia Panu Bogu.
Od pierwszych rekolekcji wspólnoty w
Gietrzwałdzie nieustannie
otrzymuję potwierdzenie, że to jest
nadzwyczajny dar wzrastania w wierze,
odnajdywania i wypełniania powołania.
Nie umiem powiedzieć, czy
można i jak można lepiej towarzyszyć
z pomocą osobom zniewolonym
różnymi uzależnieniami, wiem jednak,
że droga ze wspólnotą jest dla
mnie darem i łaską.
Mogę chyba powiedzieć, że nie doświadczyłam
w życiu większych
buntów i rozterek w relacjach z
Panem Bogiem, ale też nie było tego
prawdziwego pragnienia bliskości,
modlitwy zawierzenia, wdzięczności.
Dzięki naszej Wspólnocie odkryłam
ponownie głębię i smak przynależności
do Kościoła w
wielu wymiarach. Sprawy, które mogły mnie kie
dyś irytować,
gniewać, stały się drogą do otwarcia na potrzeby innych,
na radość wspólnej modlitwy, zabawy,
towarzyszenie w cierpieniu.
Kilkanaście wspólnych rekolekcji u
stóp Matki Bożej Gietrzwałdzkiej,
wszystkie przeżyte świadectwa, dały
mi taki warsztat pracy, że dzisiaj potrafię
najbardziej zatwardziałemu w buncie
alkoholikowi wskazać drogę
od ciemności zniewolenia do światła
wolności. To niekiedy powoduje
szok, ale przecież widzę, że im więcej
cierpienia i ludzkiej beznadziei, tym
więcej Bożych dzieł, które są
ratunkiem i te staram się wskazywać. Bliskie
są mi bardzo dzieła Ośrodka Apostolstwa
Trzeźwości w Zakroczymiu,
z którymi nasza wspólnota pozostaje
w braterskiej więzi, mogę śmiało
powiedzieć, że dzięki trzeźwiejącym
we Wspólnocie alkoholikom i ich
rodzinom szczególnie dzięki
rekolekcjom w Gietrzwałdzie i spotkaniom
w Zakroczymiu pokochałam
prawdziwie różaniec i Drogę Krzyżową.
Dziękuję wspólnocie za to, że jest, że
pociąga nas do stawania się świadomymi
świadkami wiary. W sercu mam głęboką
wdzięczność za wszystkie
wspólnie przeżyte dni, za
indywidualne spotkania i szczere rozmowy,
nie zapomnę też pielgrzymki na
beatyfikację Jana Pawła II do Rzymu
i tylu innych cudownych miejsc.
Ufam, że będziemy potrafili razem przygotować
się do przeżywania kanonizacji
naszego umiłowanego papieża
Jana Pawła II i do korzystania z
Jego całego testamentu.
Mam też głęboko w sercu Wspólnotę Cenacolo i jej założycielkę Matkę
Elwirę, Duszpasterstwo Trzeźwościowe u Ojców Jezuitów na Rakowieckiej,
wszystkie wspólnoty 12krokowe u
Pallotynów na Skaryszewskiej. Cieszy
mnie również wtorkowa audycja w
diecezjalnym Radiu Warszawa na falach
106.20. W Nowym Roku 2014 moja
jedyna oglądana telewizja internetowa
Republika będzie nadawała program 12
kroków do wolności.
Nadzwyczajny dar otrzymałam też od
chłopców wychodzących z narkomanii
dzięki wspólnie przeżytym z nimi
rekolekcjom oni wprowadzili
mnie w najcudowniejsze adoracje Najświętszego
Sakramentu, wspaniale
też uwielbiają śpiewem Boga.
Bogu niech będą dzięki!
Ania F.
Jestem psychologiem klinicznym i
specjalistą psychoterapii uzależnień,
pracującym od 30. lat głównie z
osobami uzależnionymi od alkoholu
i ich rodzinami. Wspólnota Rodzin
Katolickich z Problemem Alkoholowym
stała się dla mnie nie tylko
kolejnym doświadczeniem zawodowym,
ale również doświadczeniem
osobistym.
To na spotkaniach wspólnoty w
Gostyninie, w których uczestniczę,
gdy mi czas na to pozwala, uświadomiłam
sobie, jak mało rozumiem Słowo
Boże, a przez to nie zawsze postępuję
właściwie. Do tej pory byłam
przekonana, że moja wiara jest głęboka
i właściwie rozumiem Słowa Boga.
Wiedziałam od lat i wiem, że Bóg
jest, działa i wspiera mnie w moim
codziennym funkcjonowaniu, jednak
nie zawsze odczytuję właściwie to,
co mi przekazuje. To dzięki
spotkaniom we wspólnocie pracuję w inny
sposób nad poprawą jakości mojego życia.
O istnieniu i spotkaniach wspólnoty
w Gostyninie dowiedziałam się
kilka lat temu od liderów tej
wspólnoty. Jednak inne obowiązki nie pozwalały
mi na uczestnictwo w tych
spotkaniach. Aż nastąpił rok 2011.
Nie pamiętam dokładnie, w którym
miesiącu, ale na pewno w pierwszej
połowie tego roku, miały miejsce:
msza św. w intencji trzeźwości narodu
i gostynińskiej wspólnoty oraz (po
mszy) wspólne uroczyste spotkanie
wszystkich zainteresowanych
problemem. Byłam jedną z nich. Na tej mszy
dawali świadectwo życia w trzeźwości
zaproszeni goście z innych miast,
również członkowie wspólnoty. Na
spotkaniu każdy, kto chciał dzielił się
swoim doświadczeniem, w jaki sposób
praca nad sobą we wspólnocie pozwala
mu zdrowieć.
Po spotkaniu liderzy wspólnoty
zapytali mnie, czy poprowadziłabym
warsztat psychologiczny dla małżeństw
na spotkaniu ogólnopolskim
w Gietrzwałdzie w sierpniu tegoż
roku. Po rozważeniu, co mogę zaoferować
uczestnikom, chętnie się zgodziłam.
W ciągu tych kilku dni przeprowadziłam
warsztat dla wszystkich zainteresowanych
pt. Umiejętność
słuchania oraz rozmawiałam
indywidualnie zarówno z małżeństwami,
dorosłymi osobami samotnymi oraz z młodzieżą.
Były to XVI Ogólnopolskie
Spotkania Trzeźwościowe
wspólnoty.
Od tego czasu co roku w Gietrzwałdzie
chętnie służę swoją wiedzą
i pomocą osobom, które tego
potrzebują.
Ula D. Gostynin
Co dobrego przez wspólnotę uczynił dla
mnie Pan Bóg?
Wspólnota Rodzin Katolickich z
Problemem Alkoholowym to według
mnie stopniowe wypełnianie się w nas
obietnicy z Pisma Świętego: Ja
bowiem znam zamiary, jakie mam wobec was
wyrocznia Pana zamiary
pełne pokoju, a nie zguby, by wam zapewnić
przyszłość jakiej oczekujecie.
Będziecie Mnie wzywać, zanosić do Mnie
modlitwy, a Ja was wysłucham.
Będziecie Mnie szukać i znajdziecie mnie,
albowiem będziecie Mnie szukać
z całego serca. Ja zaś sprawię, że Mnie
znajdziecie wyrocznia Pana i odwrócę
wasz los.
(Jr 29, 11
14)
Poznałem inicjatorów powstania
wspólnoty, Marka i Bożenę, ponad
20 lat temu, kilka lat przed zawiązaniem
się wspólnoty. Wtedy, w nowym
dla mnie mieście, kilka lat po ślubie,
chodziłem z pytaniem o granicę zaangażowania
się dla innych, poza pracą zawodową
i poza rodziną. Dzisiaj
jeszcze jestem zdziwiony, że w
okolicy kościoła na górce w Legionowie,
na prośbę mojej żony i żony Marka,
poszedłem na spotkanie z nim, wtedy
jeszcze pijącym, w ich domu.
Rozmawialiśmy bez żon. Miałem wrażenie,
że spotkanie nie było
niepowodzeniem.
Oboje, Marek i Bożena, intensywnie
poszukiwali wtedy pomocy
i otwierali się na terapie, na nową
ewangelizację i przemieniającą moc
działającego w Kościele Ducha Bożego.
Spotykaliśmy się wielokrotnie
w naszych domach. Ze szczerością
mówili, razem bądź osobno, o swoich
zbolałych relacjach małżeńskich i
pragnieniu przemiany, uzdrowienia,
jedności. Poza nieudolnym wysłuchiwaniem,
usiłowałem z nadzieją
skierować ich do nowych wspólnot i
ruchów w Kościele. Ja psycholog,
w swojej ograniczoności, wobec ich
wielkiej potrzeby, nie miałem dla
nich nic lepszego do zaproponowania.
Nasze relacje zmieniały się stopniowo
na koleżeńskie, braterskie i przyjacielskie.
Przez pewien czas zanosiłem swoje
buty do Marka. Naprawiał
mój ortopedyczny but w piwnicy
swojego bloku. Pragnąłem, w ten mały
sposób, wesprzeć jego nową pracę
zarobkową i trzeźwość. Dzisiaj wierzę,
że do przemiany naszych wzajemnych
relacji inspirował nas i dawał moc
Pan Bóg.
To On sprawił również, że zaczęliśmy
brać udział w mszach św. z całymi
swoimi rodzinami, z małymi dziećmi.
Msze te odbywały się początkowo
w naszej parafii p.w. Miłosierdzia
Bożego w Legionowie. Pamiętam,
że było to zorganizowane w wymowny
sposób: mityngi AA i AlAnon
w salkach parafialnych kończyły się
o godzinie 18.00 i o tej samej godzinie
zaczynała się Msza św. w kaplicy za ścianą
salki AA. Odprawiał ją
ks. Lucjan
Szcześniak, niezwykle przyjazny wobec mężczyzn i kobiet zza
ściany, względem nas wszystkich. Znałem
jego dobroć i rzeczowość jeszcze
z czasu swojego ślubu. Na tych
naszych mszach Marek śpiewał i grał
na gitarze. Marka żona często czytała
Pismo Święte albo znajdowała kogoś
do czytania. Przez swoje
uczestnictwo na mityngach przekonywałem się,
że Marek i Bożena
mają słuszność w twierdzeniu o bardzo częstej niemożności
swobodnego dzielenia się w AA i AlAnon doświadczeniem
trzeźwienia w duchu chrześcijańskim.
Gdy dowiedziałem się, że Marek po
kilku latach trzeźwości pracuje
dla alkoholików daleko od domu w
zawodzie terapeuty uzależnień, zaprosiłem
go do współpracy w poradni odwykowej
w Legionowie. W mieście
tym dla wielu osób znany był jeszcze
niedawno jako pijący ponad
umiar. Pewien jestem, że jego zgoda
na pracę tutaj była aktem odwagi,
zaufania i oznaką odzyskiwania
zdrowia wewnętrznego i godności. Ja ze
swej strony pamiętam głębokie przejęcie
się, pokój wewnętrzny, zaufanie
i pewność w sumieniu, że pragnę, mogę
i chcę mu zaufać jako terapeucie.
Kilka lat pracowaliśmy razem dla
osób uzależnionych i ich rodzin.
Marek wtedy zatrudniany był w ZOZ
oraz przez Urząd Miasta. Z grupami
pacjentów pracowaliśmy na programie
terapeutycznym w salach
Ośrodka Pomocy Społecznej. Marek był
tam znany wcześniej jako alkoholik.
Wspólna praca z nim przyniosła mi
cenne doświadczenie w terapii
na głębszym poziomie oraz stała się
bardziej owocna. Przekonałem się
do talentu terapeutycznego i
przywództwa Marka. W tej pracy wspierały
nas nasze żony. Pacjenci widzieli
Marka i Bożenę jako współpracujących
ze sobą małżonków. Pragnąłem, żeby
wspólną obecnością nieśli nadzieję
na możliwość zdrowienia w rodzinach
pacjentów.
Bardzo znaczące było przyjęcie przez
Marka zaproszenia na spotkanie
z pracownikami mojego Ośrodka Pomocy
Społecznej. Wtedy Marek swoje
świadectwo przemiany życia oraz
kompetencji terapeuty i edukatora
wyśpiewał i wygrał na gitarze.
Pracownicy byli poruszeni atrakcyjnym
świadectwem i dyskretną edukacją.
Spełniło się jego marzenie o uniezależnieniu
swojej rodziny od pomocy opieki społecznej.
Cieszyliśmy się
obaj z tego spotkania.
Do naszej pracy dołączyła także żona
Marka. Razem opracowaliśmy
program edukacyjno-terapeutyczny dla
kobiet cierpiących z powodu picia
kogoś z rodziny. Do stosowanego w
poradniach programu dodaliśmy
składniki sprzyjające otwarciu na
dzielenie się doświadczeniem wiary,
modlitwy, medytacją nad Psalmami o lęku,
smutku i zaufaniu Panu Bogu.
We wspólnej rozmowie i modlitwie,
szukając mądrości i ufności w Piśmie
Świętym, przygotowywaliśmy się do
kolejnych spotkań z naszymi
pacjentkami. Było to dla mnie cennym
doświadczaniem łaski współpracy
nas dwojga jako chrześcijańskich
profesjonalistów. Utwierdzałem się
w przekonaniu, że
podobnej profesjonalnej pomocy, wzbogaconej łaską
Bożą, potrzebują nasze pacjentki
oraz inni im podobni. Taka praca okazywała
się możliwa w warunkach i
ograniczeniach, w jakich żyjemy.
Nasz kolejny podobny program,
wzbogacony nabytym doświadczeniem,
nie został jednak zaakceptowany
przez pracodawcę. Usłyszeliśmy
krytykę składników biblijnych /2.
psalmów/ jako nieprofesjonalnych
w edukacji i terapii.
Teraz przekonuję się, że opisane wyżej
doświadczenia Marka i jego żony
Bożeny były wtedy częścią ich
specjalnego przygotowania do założenia z ks.
Lucjanem Wspólnoty Rodzin
Katolickich z Problemem Alkoholowym.
Na dobre, jak mi się wydaje, Boża
Opatrzność obróciła niedostatki i ograniczenia
profesjonalistów, AA, AlAnon oraz niewystarczalność dostępnego
duszpasterstwa. Wierzę, że na tę
potrzebę nowej pomocy rodzinom z problemem
alkoholowym odpowiedział dobry Bóg.
Obiecał przecież: Szukajcie,
a znajdziecie. Jestem wdzięczny
Panu Bogu i założycielom wspólnoty
za dany mi udział w owym szukaniu i
znajdowaniu pomocy.
Byłem już wtedy kilka lat po ślubie
i po weselu bezalkoholowym.
Trwałem bez większego trudu w
abstynencji, po przyrzeczeniu na rekolekcjach
w Zakroczymiu. Wcześniej niekiedy
nadużywałem alkoholu.
Początkowo we wspólnocie nieraz czułem
się mocniejszy i wewnętrznie
bogatszy od wielu cierpiących przez
alkohol braci i sióstr. Teraz wiem, że
to poczucie wielokroć było
bezpodstawne, oparte na iluzji.
Pochodzę z rodziny tradycyjnie
religijnej, wyraźnie związanej z Kościołem.
Jestem wdzięczny swoim rodzicom za
dar życia, za sakramenty
Kościoła, za pomoc w zdobyciu zawodu
i za wiele ich dobroci. Jednak
wyniosłem z dzieciństwa schowaną
pamięć częstego braku trwałego pokoju
w domu rodzinnym, braku doświadczenia
czułej miłości rodzicielskiej
i braku porozumienia między
rodzicami. I z tą nieuleczoną do końca
pamięcią wszedłem w małżeństwo. Dzięki
grupie modlitewnej, przed
poznaniem żony i na początku naszego
małżeństwa, dane mi było doświadczyć
łaski początków nawrócenia,
uzdrowienia m.in. z nieśmiałości
i nieufności. Doświadczyłem pokoju
Bożego, miłości i jedności w życiu
małżeńskim, początków wzajemnego z żoną
głębszego zrozumienia i zaufania
opartego na mocy wiary. Zaczęło wypełniać
się proroctwo Jeremiasza
o pokojowych zamiarach Pana Boga
wobec mnie samego i nas
małżonków, a potem także wobec
naszych dzieci. Czasem widywałem też
wypełnianie się tego proroctwa wobec
innych ludzi.
W ostatnich kilku latach odczuwam
przejawy pewnego rodzaju kryzysu
swojej więzi z żoną i dorosłymi dziećmi.
Pragnę radykalnej przemiany
swojego życia. Nadszedł czas prób,
pokus i ujawniania się nieuleczonych
wewnętrznych ran z dzieciństwa,
moich wypracowanych przez
lata wad, powtarzających się
grzechów i ich negatywnych konsekwencji
w całej
rodzinie. Na szczęście Pan Bóg nie opuścił mnie człowieka
skłonnego do rezygnacji w trudnościach.
On nie zrezygnował ze mnie,
walczył o mnie, o każdego z rodziny,
bronił nas jako rodzinę ilekroć
stawałem przeciwko Bogu. Od wielu
lat bezcenną pomocą są mi ludzie
ze wspólnot Kościoła.
Kilka lat temu doświadczyłem
depresji z pokusą zwątpienia w zbawczą
miłość Boga do mnie. W ciężkim
zmaganiu ze sobą poszedłem wtedy po
pomoc do Bożeny i Marka. We łzach i
trudzie wypowiedziałem im swoje
udręczenie. Z pomocą rozmowy, ufnej
i prostej modlitwy najpierw samej
Bożeny, a potem już naszej wspólnej,
przez pokropienie święconą wodą,
Pan Jezus uwolnił mnie i uleczył z
depresji oraz z ciężkiej próby wiary.
Pamiętam, że w drodze do nich wewnętrzny
wrogi głos agresywnie nie
pozwalał mi dojść do nich.
Sprzeciwiał się ujawnieniu mego stanu ducha
i atakował mnie. Zawracał mnie
wprost z drogi. Zniewalał do zamknięcia
się w sobie, w smutku, w samotności
i w zwątpieniu, z poddaniem
się mocniejszemu ode mnie złu.
Rozpoznawałem, że mam do czynienia
z szatanem. Wyszedłem z domu Bożeny
i Marka z wewnętrznym pokojem
i z ufnością do Pana Jezusa. W duszy
śpiewałem dziękczynną modlitwę.
W czasie depresji było ze mną
podobnie jak bywa wówczas, gdy
w ciemnościach wpada się do głębokiego
dołu. Usiłując wyjść z niego po
stromych brzegach, coraz to spadałem
z powrotem na dno. Gdy usłyszał
moje jęki Pan Jezus, podszedł i wyciągnął
mnie Swoją Ręką Wszechmocną
z tego dołu śmierci. Z własnej
inicjatywy, z miłością i współczuciem
spojrzał na mnie w dole. Podał mi
Swoją Rękę, a ja ją uchwyciłem. Użył
przyjaznej ręki Bożeny i sprzyjającej
ręki jej męża. I nikt nie wypominał
mi wpadnięcia do dołu. Nie krzyczał
na mnie: Wyłaź!
Bóg wezwał mnie do radykalnej
przemiany serca i odstąpienia m.in.
od egoistycznego, subtelnego
krytykowania żony, od powierzchownego
ulegania jej w imię zachowania
spokoju czy od nieświadomego dominowania.
Wezwał do wyrzeczenia się własnej
idealistycznej wizji rodziny,
skierował do nauki głębokiego
przebaczania, proszenia żony i dzieci
o przebaczenie. Do uznania własnej
bezsilności wobec niedostatków
swojej wiary oraz do szukania i
przyjmowania zbawiennego sensu swego
cierpienia, np. z doznawanych nieraz
upokorzeń. Uprzywilejowanym czasem
i miejscem staje się dla mnie msza św.
z Komunią Św., z zamęczonym
i zmartwychwstałym moim Panem.
Polecił mi Pan Bóg, bym najbardziej
dbał o opieranie się na Nim, a nie
na sobie samym czy samej żonie, albo
tylko na nas dwojgu, czy samej
wspólnocie bez Jezusa.
Szczególnie bliskie stały się dla
mnie domowe spotkania naszej
Wspólnoty Rodzin Katolickich z
Problemem Alkoholowym. Tu, znane
mi od wielu lat pary małżeńskie, z mężem
uzależnionym od alkoholu, teraz
trzeźwym, stały się dla mnie przykładem
wzywającym do wytrwałej
i intensywnej
pracy nad przemianą swego życia. Od co najmniej kilku lat
widuję na mszach św. wspólnotowe małżeństwa
przystępujące do komunii
św. Bywa, że przychodzą razem po
wielu latach życia bez sakramentów.
U żon braci zacząłem zauważać i
doceniać życiowy geniusz kobiety,
głoszony tak dobitnie przez św. Jana
Pawła II, ich wielki trud pracy nad
swoim życiem, nad porzuceniem
swojego nastawienia naprawy męża
na siłę. Obserwuję ich mądre
pomaganie mężom w odnowieniu żywej
wiary, miłości i życia w trzeźwości.
My z kolei, mężowie, doświadczywszy
szacunku wspólnotowych braci
i sióstr, często po długim okresie
niezdolności kochania, nabieramy głębszego
szacunku do siebie samych i do żon.
Mobilizuje mnie to i jak zauważam
innych mężów do bardziej szczerego
szanowania żony, do cierpliwości,
do odnajdywania w żonie często jakby
ukrytego bezcennego
dobra. Na domowych spotkaniach widzę
nieraz mężów jak rozwiązują
się im długo skrępowane języki i jak
coraz swobodniej wypowiadają się
o swoim uzależnieniu, słabościach
czy odkrywanych mocnych stronach.
Inni, dotychczas gaduły, pokorniej
powściągają swą gadatliwość. Jeszcze
inni, nazbyt skłonni do gniewu,
uspokajają się i milkną, szczególnie przy
modlitwie dziesiątką różańca. Wiele
razy słyszałem na naszych spotkaniach
słowa wypowiadane przez mężów: Dzięki
żonie jestem trzeźwy,
a od żon: Dziękuję Bogu za trzeźwość
męża.
W domowych spotkaniach wspólnoty
otrzymuję więcej niż potrafię
przyjąć. Uczę się uczestniczyć z
pokorą i zaufaniem. Słuchać i wypowiadać
się z myślą o potrzebach nie tylko
swoich, ale i innych słuchających.
Staram się coraz głębiej rozumieć i
przyjmować porażki, ale i powodzenia
innych. A kiedy zajdzie potrzeba,
nie wstydzić się prosić o pomoc w konkretnych
problemach. W ubiegłym roku znalazłem
pomoc w trudnościach
przy opiece nad przewlekle chorym teściem.
Przykład otwartości mężów
i żon zachęca mnie do mądrej szczerości
ja jestem skłonny do zamykania
się w sobie. Zachęca do wdzięczności
ja jestem skłonny do nabierania pretensji.
Zachęca mnie do nauki prostoty ja
często mówię skomplikowanym
językiem. Uczę się tu skromności i
liczenia się ze swoimi i cudzymi ograniczeniami.
Jakże było mi dobrze być w jedności
z żoną i z osobami trzeźwymi
ze wspólnoty w ważnych wydarzeniach
rodzinnych i kościelnych,
takich jak święta Bożego Narodzenia,
sylwester, Wielkanoc, ślub. Spotkania
domowe pokazują mi, że rodziny z
chorobą alkoholową mogą być i stają
się domowym żywym Kościołem,
zdrowiejącą i cenną cząstką Kościoła powszechnego.
Kościół naprawdę jest naszym domem.
Przekonuję się, że nie możemy
zdrowieć wewnętrznie, dojrzewać jako
małżeństwa sakramentalne bez posługi
zaangażowanych kapłanów. W kapłanach
opiekunach spostrzegam szanujący
nas, troszczący się Kościół,
działającego teraz pośród nas żyjącego
Chrystusa, któremu zależy na naszym
zbawieniu także
i dziś. Przywiezione przez Marka i Bożenę z Waty
kanu wskazanie przez św. Jana Pawła
II miejsca spotkań naszej wspólnoty
w sanktuarium Matki Bożej Gietrzwałdzkiej,
uważam za ukazanie nam
w patronce tego miejsca naszej
naprawdę czułej Matki. Przekonuję się, że
naszym powołaniem jest stawanie się
Jej dziećmi przez nabieranie stylu życia
podobnego do Niej i do Świętej
Rodziny z Nazaretu. Wydaje mi się, że
jednym ze sposobów realizacji tego
jest nasza praktyka modlitwy na domowych
spotkaniach dziesiątką różańca z
wypowiadanymi głośno intencjami.
Kilka lat temu byliśmy z całą rodziną
na corocznych rekolekcjach
w Gietrzwałdzie, organizowanych
przez wspólnotę. Miłą niespodzianką
było dla mnie dobre przyjęcie
naszych dzieci: syna przez rówieśników,
u córki zaś ujawnienie talentu
aktorskiego, odwaga do wystąpień publicznych
oraz łatwość nawiązania kontaktów z
młodzieżą.
Czy rodzina zniewolona alkoholem, żyjąca
nierzadko na marginesie
społeczeństwa, może dzięki ludziom z
Kościoła odnaleźć zdrowe i szczęśliwe
życie? Od kilkunastu lat jestem świadkiem
odnajdywania coraz
zdrowszego życia chrześcijańskiego
przez wiele małżeństw naszej wspólnoty,
także przez samotne żony. Żyją one w
wierności sakramentalnym,
oddalonym na różny sposób, mężom, w
czystości, tak jak uczy Kościół
i przykład świętych małżonków. My,
członkowie wspólnoty, zniewoleni
dawniej przez alkohol, przez złość,
lęk, wstyd, bunt, z poczuciem odrzucenia,
we wspólnocie doświadczamy
uszanowania, wolności, przyjmowania
siebie nawzajem takimi, jakimi jesteśmy.
Dzięki wspólnocie, przez
Kościół jak wierzę oczyszczany
jest i uzdrawiany w nas ze składników
fałszywej sprawiedliwości obraz Pana
Boga, jakoby bardziej chętnego
do gniewu i karania niż do miłosiernej
miłości.
Miłym dla mnie znakiem (i według
mnie opatrznościowym dla wspólnoty)
jest tęcza, widziana kiedyś przez Bożenę
i Marka. Słyszałem często
o niej, gdy w ich domu rozmawialiśmy
i modliliśmy się z pragnieniem powstania
wspólnoty pomocnej w rozwoju życia
małżeńskiego, rodzinnego
i w jedności z Bogiem. Tęcza, którą
widziałem wczoraj na niebie z mojego
osiedla jest dla mnie znakiem pięknego
nieba i działającego dzisiaj Pana
Boga, z pokojowymi zamiarami wobec
naszej rodziny i naszej wspólnoty.
Przekonuję się, że ta tęcza pojawiająca
się po burzy jest znakiem nieba dla
każdej rodziny naszego pokolenia,
znakiem możliwego ocalenia w dzisiejszej
arce Kościele, ocalenia z potopu
bezbożnictwa.
Dzięki niech będą Panu Jezusowi za
Kościół, za jego pasterzy kapłanów,
za troskę o naszą rodzinę, o rodziny
ze wspólnoty, za już realizowany
plan życia w pokoju i z miłością miłosierną,
która ma moc nas całych
uzdrowić, zbawić.
Edward D.